To w końcu refleksja nad ostrymi cierniami w historii i kondycji ludzkości – bigoterią, uprzywilejowaniem, zinstytucjonalizowaną wiarą oraz perfidią. 7
Trwa wojna domowa między parlamentarzystami (wspierającymi ruchy Cromwella w zniesieniu monarchii), a rojalistami, którzy usilnie starają się pozostać przy autokratycznym systemie. W tym historycznym tyglu zaprawionym religijną bigoterią kipi nienawiść do wszelkiej inności. Rzeczone uczucie wykiełkowało na gruncie skorumpowanego i zepsutego do szpiku kości systemu kościelnego. Dowodem na trawienie własnego ogona, jest sposób, w jaki oficjele wymienionej instytucji wskazują osoby mające zostać wykluczone ze wspólnoty, tym samym skazując je na potępienie (śmierć). Oskarżycielski palec wskazał niewinnego pastora (Rupert Davies). Lokalna gawiedź oskarża mężczyznę o czarostwo wymawiając mu paktowanie z diabłem. W obawie o własne zdrowie – ale i z braku rozrywki – lud woła po inkwizytora, Matthew Hopkins’a (Vincent Price). W między czasie jeden z wojaków armii parlamentarzystów nazwiskiem Marshall (Ian Ogilvy), stara się o rękę spokrewnionej z pastorem Sary (Hilary Heath).
Price wciela się w rolę wyjątkowego zwyrodnialca. Dzięki jego specyficznemu stanowisku i braku jakiejkolwiek empatii, niesłusznie osiąga sukcesy, krocząc po trupach swoich ofiar. Zadaniem pogromcy czarownic jest badać donosy, następnie, niczym „sprawiedliwy” sędzia wydawać wyroki z boskiego nadania. Nic za darmo. Człowiek ten nie ma żadnych skrupułów. W swej fanatycznej mitomanii skazuje niewinnego pastora na tortury, a jego córkę, parszywie wykorzystawszy, rzuca w czeluść histerii. Dowodem perfidii jest opłacany przez Hopkinsa watażkowaty pomocnik, John Stearne (Robert Russell). Relacja toksyczna do absolutnych granic. Hopkins gardzi Stearnem, aczkolwiek trzyma go w pobliżu z uwagi na łatwość z jaką nim manipuluje. Dwóch panów w swoje role wciela się bezbłędnie, jednak to Price zagarnia światło przedstawienia. Mimiczne gromy, jakimi rzuca w pogardzany tłum, uzmysławia jak głęboko aktor wciela się w rolę inkwizytora. Sam Vincent stwierdził, że to jego najlepszy występ.
Mimo bogatego tła, szalonych intryg, czy jadowitych kąśliwości Pogromca jest filmem o zemście. Każdy z bohaterów ma swego adwersarza. Ludzie mijają się, poszukują, planują. Jak w każdym filmie o zemście, zakończenie może wydawać się widzowi oczywiste – ktoś zginie. I fakt, ktoś ginie... i to w jak widowiskowy sposób. Ostatnie kadry są bogate w treść. Wizualizacje razem z udźwiękowieniem manifestują popularną myśl, iż zemsta nie popłaca, niszczy każdą zdrową komórkę ludzkiego umysłu. Mamy tutaj do czynienia z ambitnym kinem, temuż nie omieszkam porównać ostatniego cięcia do piruetów wiertła Reno z The Driller Killer (1979).
Witchfinder General, to w końcu refleksja nad ostrymi cierniami w historii i kondycji ludzkości – bigoterią, uprzywilejowaniem, zinstytucjonalizowaną wiarą oraz perfidią. Brutalna nienawiść szokuje! Inność unicestwia się bez pardonu. Społeczności działają w myśl zasady „kto nie jest z nami, jest przeciw nam” – zaściankowa mentalność zawistnego ludku, pragnącego chleba i igrzysk. To właśnie prawdziwy egzystencjalny horror! Potwór siedzący na barkach ludzkości, wprawiający wrażliwą świadomość w stupor. Wisząca groźba powrotu do ciemnych wieków palenia „czarownic” na stosie.